Average: 5 (2 votes)

 

Czacha
Czacha

HAMLET

Odpoczynek jest niezły pod warunkiem, że ma wolną głowę od spraw doczesnych. Nie trzeba chodzić na polowanie bo w brzuchu burczy. Skór garbować ponieważ zimno w dupkę. Sąsiad nie dokucza i skrycie siekierki w szopie nie ostrzy, a jego córka łaskawym okiem spoziera niby to przypadkiem odsłaniając za dużo tu i ówdzie. Słonko przypomina, że jesień może być złota. Kawa intensywniej pachnie i ptaszki cokolwiek ciszej, i melodyjniej śpiewają. Rozmarzyłem się siorbiąc z porcelany i mrużąc oczy delektowałem się igraniem promieni w porannie zroszonym babim lecie.

Sakiewka pełna dudków cieszyła duszę skąpca, a satysfakcja z dobrze wykonanej pracy po całym jestestwie rozlewała się miodem z soczyście rozkwitłych endogennych morfin.

Może by tak na ryby, na grzyby, na lwy by. Wszystko wydawało się być w zasięgu i dobrym pomysłem. Cud, miód, malina i nawet skłute palce mniej bolały. Dzień po dniu, tydzień po tygodniu. Bęc! Filiżanka roztrzaskała się o kamienny schodek.

- Ja pergole! - odepchnąłem rozchichotanego chochlika nowoczesnym, lekkim zaklęciem. Poprawiłem szybkim ruchem ręki z zaciśniętą pięścią, w górę, ponad głowę. Magiczne gesty nieodmiennie od wieków wymiernie wspomagały kabalistyczne sentencje. Potwierdzone naukowo z podwójnie oślepioną próbą.

Taaa, wypoczynek dobra rzecz ale ileż można?! Rozumiem - rok, dwa, no, może trzy ale pięć dni?! No, proszę, heloł, trzeba się szanować!

Gdy wydawało się, że umysł już waży depresję mieszając brudną łychą w wielkim dole i sznur jeno pleść, i woskować suto, usłyszałem pukanie.

- Ki za diabeł? - rzuciłem odruchowo i na wszelki wypadek uniosłem dłoń szukając w myśli odpowiedniego gestu i zaklęcia.

Pukanie powtórzyło się. Aaaaa, no tak - listonosz. Tajny, międzynarodowy kod donosicieli. Nawet dzieci wiedzą, że urzędnik poczty zawsze puka dwa razy. Szacun. Ja już nie dam rady, latka lecą. Oby raz. Oby. Tak czy siak, poczekałem aż sobie pójdzie. Jeśli chodzi o męskie sprawy, to wolę przyjaźń niż miłość. Szczególnie tak wcześnie rano.

Odczekawszy odpowiednio długo i jeszcze trochę wyjrzałem przed drzwi frontowe. Dziś za skrzynkę pocztową robiła szczelina w ścianie, w którą wetknięto pomiętą, kiedyś białą kopertę. Z obrzydzeniem okadziłem dymem i ostrożnie otworzyłem.

Wyobraźcie sobie! Zaproszono mnie do teatru. Cylindrowaty osobiście, dnia tego a tego, o godzinie takiej nie innej, w strojach i z kwiatkiem w butonierce, na Hamleta prosi i odmowy nie przyjmuje. Tak, że słomę wytrzepać dokładnie, gumofilcy na goleń wyszorowaną i hajda.

W zasadzie nie powinno mnie to zaskoczyć. W końcu  zgrosiłem za jeden z rekwizytów. Nie mniej poczułem się czule połechtany. W napadzie paniki rozejrzałem się, czy aby na pewno listonosz się oddalił był.

Wyznaczonego dnia wyciągnąwszy z kufra futro, w okolice klapy zatknąłem pelargonię i wylizany odpowiednio, zajumanym rowerem bujnąłem się do Shedlandu.

Teatr. Wciągnąłem pełną pierś przesiąkniętego artyzmem, wielkoświatowego, stęchłego powietrza. Świeżutki, pachnący nowymi lamperiami takoż samo pretensjonalnie jak liberie prowincjonalnych służb bezpieczeństwa. Taki, taki... rzekłbym ze wschodnim akcentem - "amerykański". No, prawie Broadway. W błyskach taniego blichtru premierowego sezonu, premierowe przedstawienie z premierem tego całego bałaganu (wliczając w to variete), i to od razu z wysokiego C chociaż przez samo Hamlet. A może aż przez Hamlet.

Nieciekawy obraz dodatkowo psuły wszędzie snujące się straże, służby mundurowe i tajniacy. Częste kontrole dokumentów, rewizje, ciche aresztowania i cały wachlarz autorytarnej władzy.

Antraktem, w przylegającym atelier wystawiono staroszopiańskie rzeźby. Szopollo z Wierzbilo, maski, kadzidła szamańskie i inne spodtoporzyska. Artefaktów nie było za dużo ale jak na stosunkowo młodą cywilizację wystarczająco. Jako jeden z autorów tej dłubaniny poproszony zostałem o przywitanie gości i powiedzenie paru słów.

W przerwie pomiędzy autografami i odpowiadaniem na grandilokwentne pytania podszedł do mnie oficer służb bezpieczeństwa. Ubrany w nienagannie wyprasowany galowy mundur przystanął nieco z boku. Poczekał aż uwolnię się od zapyziałej znawczyni krasnali ogrodowych i grzecznie poprosił o dokumenty.

- Czy my się już nie spotkaliśmy? - zagaił obracając w palcach plastikowy dokument i przyglądając mi się z uwagą.

Jak już o tym wspomniał mnie się też tak wydawało ale nic nie powiedziałem. Tak szelki na wypadek. W państwie policyjnym łatwo zniknąć. Trzeba być ostrożnym.

Niezrażony brakiem mojej reakcji ciągnął jakby od niechcenia.

- Porozmawiał bym z kimś o sztuce, światach, o często spotykanych osobach, o łańcuchach przyczynowo skutkowych. Co pan myśli o teorii strun? - wcale nie czekał na odpowiedź - Z kimś kto mógłby wnieść trochę światła w mroczne korytarze myśli ludzkiej. Wie pan, wschodnia flanka najlepiej się nadaje do rozmów. O tej porze nikogo tam nie ma. Można spokojnie porozmawiać.

Ciągle milczałem próbując mieć obojętną minę. O czym on mówi? Jakie struny, jakie korytarze i o co chodzi z tą sugestią spotkania?!

- Ja osobiście nic do pana nie mam. Proszę mnie tylko dobrze zrozumieć. Jeśli zacząłem kontrolę, to muszę raportować zwierzchnikom. Ktoś mógłby zapamiętać, zaraportować Cylindrowatemu. Tu nawet lustra mają oczy i uszy. Rozumie pan?

Zapamiętać, raportować? Teraz już wiedziałem skąd go znam. To koleś którego spotkałem jakiś czas temu zwiedzając okolice szopy. Wariat co zniknął. Był wówczas inaczej ubrany, brudny, nieogolony, nieostrzyżony i przygarbiony ale z całą pewnością to był on. Tak, to na pewno ten sam facet. Wtedy też ciągle coś powtarzał. Jak to było? Zapamiętać, raportować, lustro, drewniak.

Jednak nie dałem po sobie poznać i nadal patrzyłem na niego z obojętną miną. Cholera wie, może Cylindrowaty chce mnie się pozbyć? Ubzdurał sobie, że za dużo o nim wiem i zrobi ze mnie terrorystę. Muszę uważać i nie dać się sprowokować.

- No, cóż. Wszystko w porządku. - westchnął i oddał mi dokument - Idę skontrolować wschodnią flankę. Proszę na siebie uważać. Rozumie pan?

Zasalutował i przepraszając osoby zgromadzone wokół ruszył ku wyjściu.

Za nim zdążyłem zastanowić się na zaistniałą sytuacją otoczyła mnie grupa rozszczebiotanych dziewcząt. Odurzony ich młodością, energią i pięknem zapomniałem o dziwnym spotkaniu i całym bożym świecie. Coś tam plotłem, że to pocieszające i budujące, iż pomimo napiętej sytuacji politycznej sztuka jednak się rozwija. Na pokaz ale jednak. Na rozkaz nawet, choć dowodów brak, niemniej Hamletem ciężko wzgardzić. Szopollo może niezbyt klasowy ale proletariat nie narzeka, a żeńska część cmoka na kształtne, potencjalnie silne, pośladki. Niektóre ukradkiem nawet poklepują mrucząc coś przy tym. I dalej, że kultura, oświata, wychowanie młodzieży, praca u podstaw i takie tam pierdoły. Sam nie wiedziałem, że tak potrafię.

A Hamlet? Cóż, kawał dobrej sztuki, tylko kto ją tu zrozumiał? Igrzyska, można rzec, się odbyły. Jaka kraina - takie igrzyska.

A za niewymienienie z imienia autora rekwizytów i rzeźb - FOCH!