Average: 5 (2 votes)

 

Bieszczady
Bieszczady

BISZCZADY

Przecknąłem się, nie bardzo wiedząc gdzie jestem i co się stało. Pomny słów sierżanta mojej formacji z czasów młodości i siły, dyskretnie próbowałem namierzyć źródła wilgoci i smrodu.

-  Szeregowy, wuju jeden, pamiętaj! jak się obudzisz i nie wiesz gdzie jesteś ani jakie paliwo wczoraj do czołga lałeś, pamiętaj, wuju jeden, oczu nie otwieraj, wuju, najsampierw się zorientuj czy suche i puste gacie masz. W suchych i pustych łatwiej uciekać, a i wstyd mniejszy, wuju jeden.

Mądry, frontowy żołnierz. Rady jego nigdy mnie nie zawiodły.

Oceniwszy pozytywnie stan gaci uchyliłem powieki. Powoli zapadał zmrok. Cicho grał telewizor, słychać było podejrzane bulgotanie i snuł się smrodek gorącego rosołu. W kuchni krzątał się skądś znany mi mężczyzna w fartuszku w niebieskie koguciki i warzył coś w średnim garze. Sypał do niego bliżej nieokreślone ingrediencje i mamrotał niezrozumiale. Noż trutkę warzy, jak nic. Jeśli zanurzy w tym jabłko, to po mnie. Historia pewnej królewny coś o tym mówi.

Zaczęło do mnie docierać co się stało przed blackoutem. Delikatnie pulsujący palec prawej stopy przypomniał Lustereczko. Pretensjonalny fartuszek okrywał wysportowane ciało porucznika Antoniego. Brak bólu głowy i palącej suchości w ustach sugerowały jednoznacznie, że żadnego czołga nie tankowałem. Gdy tak powoli przytomniałem zdałem sobie sprawę, że moja Caryca i kuchcik w fikuśnym ciuszku musieli coś knuć w tajemnicy przede mną. Świadczyło o tym dobitnie wcześniej wspomniane przez moje Słonko pianie kura i zjawienie się Antka po jego trzecim odgłosie dziobem.

Leżałem na kanapie przykryty ciepłym kocykiem. Coś mnie tknęło. Powoli odchyliłem brzeg okrycia i z obawą zajrzałem w bijącą ciepłem, ciemną czeluść.

Uff, spodnie miałem na miejscu. Przynajmniej nic nie stało się na boku.

- No, nareszcie obudziłeś się. Nie wstawaj, spokojnie leż i odpoczywaj. Zaraz cię wzmocnimy.

Zamieszał warząchwią w garze i do wielkiego kubka nalał rosołu.

- Już nie będzie kukurykał gadzi potomek. Jedz rosołek, jedz. Sił nabieraj. Widzisz, ty śpisz w najlepsze, a ja tu się muszę sam gospodarzyć. Pitraszę sobie niespiesznie i oglądam tę waszą telewizję. I wiesz co?

- No? Zaraz pewnie się dowiem - mruknąłem cicho i z lękiem siorbnąłem z kubka. To była niezła zupka, muszę przyznać.

- Ano widzisz, po kilku godzinach przeglądania kanałów wydaję mi się, że w tym waszym świecie są ludzie, którzy pewnie są efektywnie produktywni ale reszta... Hm, jakby to powiedzieć. Jedz, jedz. O! to dobre słowo - konsumuje. Znakomita większość łyka papkę.

Zabrał mi kubek. Nachylił się nade mną i zdecydowanym, silnym ruchem podniósł mnie do siedzącej pozycji. Za plecy wsadził dziarsko przetrzepaną, dodatkową poduchę. Z uśmiechem oddał rosół.

- Tak lepiej. Spokojnie, przecież się znamy - skwitował mój wyraz twarzy.

Chyba jednak nie, pomyślałem. Knujesz coś za moimi plecami, ty podstępna żmijo. Oko nabiegło mi krwią zemsty i słabo mi się zrobiło. Otruł mnie dziad jeden!

- Oho! Tylko nie mdlej mi tu. Jestem po twojej stronie. Pamiętasz? Jestem Antoni.

- Pamiętam. Jeszcze jak. Łaziłeś za mną od dawna. Ciągle jakieś sugestie, kontrole, przeszukania. To się nękanie nazywa. Ty cholerny stalker jesteś. Zgodnie z kodeksem karnym, stanowi to przestępstwo, za które grozi kara pozbawienia wolności do 3 lat, a w niektórych przypadkach nawet do lat 10.

- Oj tam. Delikatnie dawałem znaki, że pogadać chcę. Tak bez świadków. W teatrze już było blisko lecz nie przyszedłeś na umówione miejsce. Nawet Czesiek to ja ale wtedy jeszcze nie mogłem się ujawnić. Natomiast ty ciągle głupka na rozstajach udawałeś. Gdy w końcu do ciebie przyszedłem wszystko opowiedzieć, to ty mnie nożykiem przy uchu i pieskiem wrrrr. Ja biegać przez pola celem bicia rekordu nie dam już rady. Swoje latka mam.

Przerwał i przyglądał się mi jak łypię  przekrwionym okiem z nad kubka. Muszę przyznać, że mnie troszkę rozbawił. Wspomnienie kurzu unoszącego się za Antkiem przekraczającym barierę dźwięku było bezcenne.  On tylko westchnął i kontynuował.

-  W końcu, nie widząc wyjścia, z twoją Carycą się dogadałem. No, i muszę powiedzieć, że konkret babka. Ustaliśmy co trzeba i jestem.

- Oż, wy żmije jadowite. Padalce oślizłe.

Zamachnąłem się kubkiem celem oparzenia wrednej mordy. Porucznik nim zdążył się uchylić roześmiał się serdecznie. W zapiekleniu nie zauważyłem, że w międzyczasie zupkę wychłeptałem ze smakiem. Powietrze ze mnie uszło. Zdołowany niepowodzeniem aktu desperacji opadłem na poduszki.

- Nie udało się ale szacun.

- A weź...

- Serio. Za tę konsekwencję cię podziwiam. Wracając, nawet szeptuchę podesłałem, żeby ci powiedziała, że potrzebuję twojej pomocy.

- Kogo?

- Kojarzysz taką babkę w chuście. To stara moja znajoma. Spotkaliśmy się w innym świecie. Moim świecie. Długa historia.

- Co ty znowu pier...

- No, taka babucha, pojawia się nie wiadomo skąd. Z chustą na głowie i z bucikiem na sznurku przy biodrze.

- Aaaa, to znam. Spotkałem parę razy.

-  Nie uwierzysz jak ci powiem kto to jest tak na prawdę.

-  Tobie? Nie, nie dam wiary.

- Pamiętasz pokaz Lustereczka? No. Wtedy zniknęła znana dziennikarka. Ludzie potem mówili, że ją UFO porwało. Krótko mówiąc - to ona.

- Nie. Babucha to dziennikarka? Ta od bucika?

Antek kiwnął głową, a ja nie wytrzymałem i głośno się roześmiałem. Babucha czyni cuda nawet jak jej nie ma. Sytuacja wyraźnie się rozluźniła i atmosfera zaczęła być przyjaźniejsza ludzkim organizmom. Jakoś tak lżej się oddychało od tej chwili.

- My z Babuchą, tak ją nazywajmy od tej chwili, przeżyliśmy parę przygód w innych światach. Charakterna, mówię ci. O, patrz - odchylił grzywkę i wskazał pokaźne wgłębienie na granicy włosów - Nieźle, co? Kiedyś, w świecie mentolowym, bo wszystko waliło tam miętą, pociągnęliśmy nalewki o łyk za dużo i wydawało mi się, że ma się ku mnie. Jak widzisz, jednak nie. Tak mi przywaliła bucikiem, a metalowy flek nowy jeszcze był, że podobno dwa dni spałem a felczerzy nie wróżyli dobrze.

- Babką trza przyłożyć. Babką zwyczajną - rżałem ze śmiechu trzymając brzuch. Zrzuciłem koc, zerwałem się z kanapy i rubasznie walnąłem porucznika w plecy - Zaczynam cię lubić. Piwko?

- Dzięki, z chęcią. Masz pociągnięcie - Antek z trudem złapał oddech.

- Lata praktyki przy widłach, człowieku. Wojsko tego nie dało.

Otworzyłem dwa gryczane na miodzie. Pociągnęliśmy po pół butelki.

- A propos wojska. Patrz tu - zawinąłem koszulę w okolicy lewej nerki. Ze trzy miesiące się jątrzyło. Myślałem, że po mnie.

- Nieźle. Podwójny postrzał. Po rozmiarach sądząc magnum 44.

- Eeee, nie. Czyraki.

- Toż to prawie śmiertelne. Tak blisko nerki. Cud, że żyjesz - oficer pokiwał z niedowierzaniem głową i zawinął bluzę munduru ukazując zabliźnione rany brzucha - Ratlerek szablozębny - dumnie wydął usta - O, a tu - odwrócił się i ukazał poszarpane plecy - brunatne były, ale niech nie zwiedzie, gryźli.

Spoważniał i zadumał się. Opróżniliśmy piwo do końca. Sięgnąłem do barku i wyciągnąłem śliwówki pół basa.

- To trzeba szybko odkazić - rzekłem zatroskany i nie żałując trunku polałem bogato. Napitek mocny był i wykrzywiło mu twarz w grymasie bólu.

- Zacne. Sam robiłeś?

- No, a jak? Ściągaj ten fartuch bo wyglądasz ja ciotka na paradzie - uśmiechnąłem się lubieżnie i polałem na drugą nóżkę.

A potem znów piwko i księżycówa z pośmiardem z ducha paszczy.

- Jak tak niucham tego, no, tego ... yk - wskazałem na pustą już butelkę - wiesz, tego, to tak sobie myślę , yk, że może by tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady... yk.

- Przyjacielu, dla ciebie wszystko, yk. Tylko zrobię, ten, no, yk, porządek u siebie i jadziem w, yk, w te, no, Biszczady.

- Nie, no, wiesz, yk...

- Cicho! Yk, Jak przyjaciel mówi w, yk, w Biszczady, to nie ma, yk, to tamto...

Wyraźnie nam się przerwa na tutkę mentolową z zapasów porucznika, popitą sowicie wiśniówką od nowiu do pełni macerowaną, należała. I piwko.

Czas przyjemnie szybko leciał. Rychło gwiazdy wzeszły nad krainą gościnną, wiatr ustał i ciemność zapadła. Znowu energii zabrakło i jak się nazajutrz okazało - ululał mnie.

Obudził mnie śpiew Drozdy. Suchym rankiem nie jest to wymarzona rozrywka. Namacałem pilot i wyłączyłem telewizor. Lepiej. Na sztywnych nóżkach poczłapałem w kierunku lodówki. Otworzyłem i porażony światłem po omacku namierzyłem garść kiszonej kapusty. Odcisnąłem w szklankę po wiśniówce i łapczywie wypiłem. Dziwny smak, jakiś pomyjowaty. Zadumałem się. Pewnie minął termin przydatności do spożycia. Odłożyłem szkło obok, powracającej do pełni swoich kształtów, gąbki.  Co robi zmywak w lodówce przy kapuście? Dziwne. Zamknąłem okno, odepchnąłem się od zlewu i podreptałem uczynić ablucji grzesznego ciała.

Doprowadziwszy się do jako takiego porządku zrobiłem kawę i na długą chwilę podłączyłem się do kranu. Oj, jakie to dobre, mokre.

Pojękując zrobiłem przegląd pobojowiska. Widok nie był szczególnie pobudzający do pozytywnego myślenia. Nigdzie nie napotkałem zwłok Antka. Nawet nie posprzątał po sobie i się zmył. Łajza.

Ogarnąłem z grubsza ten bałagan i z wysiłkiem zasiadłem w fotelu. Pociągałem lekkostrawne tiramisu nawet nie próbując się na czymkolwiek skupić. Beknąłem parę razy i wyczuwając lekką, wielozapachową, z dominacją nieprzetrawionej wiśniówki bryzę, przysnąłem.

Lekko spocony, z uczuciem niepokoju otworzyłem oczy. Z pewnej odległości przyglądała mi się zniesmaczona Caryca K.

- Co? Ciężko? Ochlaptusie. Cierp ciało kiedyś chciało. Zbieraj się szybciutko alkoholiku. Trzeba Lustereczko obadać. Słyszałam to i owo na mieście. Od uczonych, tęgich, trzeźwych głów - uśmiechnęła się złośliwie - To prawie na pewno portal do innych światów. Mówią, że one równoległe są. Ja tam się nie znam. To ty w innych wymiarach obyty. Soczku z kiszonej kapusty?

Wstała i ruszyła do lodówki.

- Nie. Soku nie. Nieświeży jakiś, czy coś. Herbatkę poproszę.

Caryca zatrzymała się w pół drogi. Rozejrzała się z półobrotu, aż spódnica cudnie zafalowała ukazując szczecinę nóżek uroczych. Okręciła się jeszcze raz. Rozczuliłem się na ten widok. Prawie jak młoda cyganeczka. Ech. Przepióreczka moja zmieniła się jakąś magią przeklęta w antylopę rączą i puściła się biegiem przez Chatę. Co raz hamując z piskiem podeszwy zaglądała w różne kąty.

- Ty pijusie parszywy gdzie Lustereczko?! - wylądowała telemarkiem tuż przed moim nosem i wzięła zamach kształtnym kułakiem.

- No, no, tam, tam gdzie zawsze... - wskazałem pomiędzy belkę podporową a schody i przerwałem zaskoczony prawym sierpowym oraz lewym podbródkowym. Zerwałem się i z pomocną nogą w tyłku salwowałem się ucieczką.

Godzinę później emocje opadły. Oddechu nam zabrakło i stare, styrane życiem serca trzeba było uspokoić. Przymknąłem powieki i z rozczuleniem wspomniałem lata młodości. Kiedyś to ze trzy godziny by trwało. Kiedyś to jo.

Słonko mego życia odłożyło siekierę i westchnęło.

- To po ptokach. Wszystko przepadło.

- Może nie będzie tak źle - profilaktycznie osłoniłem ptaka - znajdziemy Antka i Lustereczko. Na pewno się gdzieś ukrył i czeka na stosowną chwilę.

- Ej, głupi ty jak pastuch. Jemu te Lustereczko było potrzebne tylko po to by do domu wrócić. A ja chciałam świat zmieniać. Chacie korzyści przysporzyć. Lud do syta nakarmić. Głupia ja jako i ty. Zaufałam ci, a ty dałeś się upić i wycyckać. Hola, hola, a może sprzedałeś Lustereczko? Tak mi się coraz wyraźniej zdaje, że ty z tym Antkiem knujce parszywe. Tu buzi, buzi, będzie dobrze, nóżki ci pomasuję, a ty szpion i zdrajca. No, to koleżko do lochu i łamanie kołem. Oj, wyśpiewasz wszystko jak ci strunę naciągnę. Straż! Brać szubrawca.

O ty niewdzięczna Caryco K. To ja ciebie jak matkę i tak mi się odwdzięczasz. Foch.

 


 

Oderwana od kufli, rozzłoszczona drużyna Straszaków wlokła ledwo żywego petenta sali tortur do miejsca zakwaterowania. Kat skończył na dziś. Narzędzia namoczył w ługu i udał się do swoich ukochanych córeczek bawić się lalkami.

Otwarto z łomotem dębowe, wzmacniane żelazem drzwi i z rozmachem wrzucono do środka krwią i gangreną cuchnące ciało. Za nim z klekotem poleciał jego foch.

Rechocząc coś o kolacji dla szczurów Starszy Straszak zaryglował podwoje.

- No, chopy! Piątek, piątunio. Łykiend czas zacząć. Raz, raz, raz, piwo się grzeje.

- Czeeekaj. Wiidziiaałeś? - najmłodszy z kompanii wskazał na podwoje.

Przez szpary w deskach przebiła się bladoniebieska poświata i dało się słyszeć basowe buczenie. Jakiś zatroskany głos rzucił: Biszczady czekają, dajesz.

Trzeci z żołdaków zarechotał nerwowo. Popchnął Młodego.

- Sprawdź to.

- Saaam se spraaawdź, a coo to jaaa głuupi.

- Wszyscy wiedzą, żeś lekko ciemny. Sprawdź, powiedziane było - starszyna wydał rozkaz i cofnął się o krok.

Młody przełknął głośno ślinę i szarpnął zasuwę. Chwycił drżącą ręką antabę i powoli uchylił wrota.

Dowódca dźgnął Średniego lufą karabinu. Wyprostowaną dłonią dwa razy krótko machnął na wysokości głowy. Na tę komendę wszyscy zgodnie ruszyli gęsiego. Omiatając przestrzeń latarkami i lufami broni minęli grube framugi. W celi było pusto. Ciężkie i stęchłe powietrze błyszczało i drżało lekko jakby ktoś brokatem sypnął w ostatnie promienie promienie słońca. Dziwnie pusto i cicho. Słychać było tylko szuranie okutych butów i szczurzych pazurów.

- Ciii. Mówię ciiii. Cicho psiamać, brudasy próchniawe! Co to, do kurwy nędzy?

W półmroku słychać było ciche, krótkie warczenia, na przemian z jeszcze krótszymi i cichszymi poświstami.

Starszyna powoli skierował światło w tym kierunku.

W najciemniejszym kącie na wiechciu zapleśniałej słomy chrapał kONieC mARNY.