Average: 5 (2 votes)

 

Zima
Zima

PAN TĘGI I BAGNO GRATIS

Zanim Be Smark wystąpił o ekstradycję Cylindrowatego, jeszcze noty dyplomatyczne nie zdążyły znaleźć papieru i stenotypistki, a tu chłystek zwany Diabłem Podlaskim, otuliwszy się ciemną nocą, podstępnie spiwszy Straszaków bimbrem spod Hajnówki, przewrócił smarkowe rządy. Rządy owe nie zdążyły jeszcze na dobre się obalić, a nowy włodarz zgromadził liczne siły Straszaków na południowo-zachodnich rubieżach Szopolandii. W odpowiedzi wierny Chacie jedno psi oddział Czako wyszczerzył z Piecarni w stronę nieprzyjaciela baterię kłów i ostrzegawczo wypalił w powietrze z broni fonicznej.

Kruchy pokój pomiędzy krainami zawisł na cienkim płotku uznanym za linię demarkacyjną.

Wydawało się już, że wojna jest nieunikniona, gdy kolejnej nocy przybył nieoczekiwany, groźny rozjemca. Wszyscy czuli respekt i drżeli na samą myśl o nim. Wiedzieli, że niedocenienie go może grozić utratą członków, a nawet życia. Do rana zdążył zgromadzić wojska w sile minus 22 stopnie Celcjusza i wiele wskazywało, że to nie wszystko. Nadciągał Tęgi Mróz. Całą okolice zmroziło.

Czako wycofał się w głąb Piecarni. Straszaki zastygły i straciły zainteresowanie bójkami. Nawet ptaszkowie, zawsze mający coś do powiedzenia, umilkli. Drzewa i krzewy zebrały całą dostępną wilgoć wokół siebie i opatuliły się w białe, puszyste futra. Na przejściu granicznym do Piecarni zauważono ubrane na biało oddziały zwiadowcze. Służby graniczne donosiły o złowrogich podmuchach. Mieszkańcy Chaty zaczęli przebąkiwać coś o karze za grzechy i nadstawiali ucha czy aby drewniane palisady nie zaczęły pękać.

Sytuacja ewidentnie wymagała interwencji władz. Wydawszy uspokajające komunikaty zacząłem wdrażać plan wcześniej opracowany na taką sytuację. Wydobyłem zakupioną za ciężkie dudki od wschodnich kopaczy czarną kamienną amunicję anty mrozową. Nabiłem piec do pełna i odpaliłem lont po czym z hardą miną wychynąłem zza drzwi aby spojrzeć Tęgiemu w twarz.

Znienacka zostałem oślepiony dużej siły błyskiem sopla. Zamroczony nagłym atakiem schowałem się za podwójną warstwą kurtki na ocieplaczu i w rewanżu splunąłem siarczyście zabarwioną na czarno górniczą plwociną. Wyraźnie nie przygotowany na taką odpowiedź Mróz wycofał się na bezpieczną odległość i przyglądał mi się nienawistnie. Oceniał jakość mojej obrony. Liznął z niesmakiem ciepłe buty, poszczypał ocieplane spodnie, skrzywił się na podwójną gardę kurtki na ocieplaczu i lekkim skrzypnięciem docenił dobrze przylegający kaptur. Otoczyli go kordonem ochronnym żołnierze oddziału specjalnego. Prawie niewidoczni w białych uniformach stroili groźne miny i mierzyli soplami prosto w moją głowę. Jednego z nich rozpoznałem. To był oficer służb kontrolujących teatr podczas niedawnego przedstawienia. Na pewno, choć udawał, że mnie nie zna. Ciekawe. Bardzo ciekawe.

- Ok. Tu Cię nie ruszę - przecedził trzaskającym głosem, po czym zerknął na tlący się lont w piecu i skonfrontował to z wiedzą płynącą z zaczernionej plwociny leżącej u jego stóp - Muszę przyznać jesteś solidnie przygotowany. Wiedz jednakowoż, że będę uważnie obserwować i wykorzystam każde twoje potknięcie aby cię dopaść.

Kątem oka dostrzegłem uspokajające gęsty groźnego specjalsa. Co jest? Niby nie zna, a próbuje uspokajać. Coraz bardziej intrygujące ale musiałem zająć się Mrozem.

- Wiem, że żywisz do mnie, jak i do wszystkich zimne uczucie ale chciałbym ci zaproponować tymczasowy kompromis - rzekłem pewnym głosem, choć na wszelki wypadek wypuściłem kłąb maskującej pary.

- Szeszeszesze , składasz się w 70 procentach z wody i śmiesz mi się przeciwstawiać. Szeszeszesze, Szeszeszesze...

Przerwałem mu bez żenady ten radosny wybuch.

- Dobrze wiesz, że z Wiosną przeżyłem już 52 przygody więc sądzę, iż nie odmówi mi jeszcze jednej.

Tęgi, jak małe dziecko zaczął bujać dupką i nakręcać loczek na palec wskazujący. W końcu obtarł nos wierzchem dłoni.

- Dooobrze. Mów co to za kopro..., kompo... , kormo...

- Kompromis - podpowiedziałem.

- Właśnie. Wyłuszczaj.

-Krótko. Nie wchodzisz do Chaty. Nie nękasz mieszkańców. Nie zjadasz samochodowych baterii nocą. Nie blokujesz rur z wodą. Oszczędzisz drzewka owocowe i zwierzaki zaprzyjaźnione. Zastopujesz podjazdy Straszaków. W zamian cała reszta twoja, a sadzawkę możesz aż do dna skuć.

- Do dna powiadasz. Nieźle, nieźle. Dorzuć jeszcze bagniszcze.

-Dobra, jeszcze bagienko ale przy źródełku zostaw. Niech zwierzaki mają co pić - odrzekłem po zastanowieniu.

- A jak nie, to co?

Wyciągnąłem telefon i zacząłem wybierać numer.

- Wiosna, wiosna, wiosna, ach to ty... - zanuciłem z cicha.

- Dobrze, dobrze. Masz to. Po co zaraz Wiosence ciepłą, zieloną główkę zawracać.

Tęgi Mróz strzelił focha i odpełzł powoli w kierunku sadzawki.