Average: 5 (2 votes)

 

Nie chcesz czytać - SŁUCHAJ


» Więcej audiobooków

 

szopobylce-zapiski
Szopobylce zapiski z podróży

RZEŹBOTWÓR

Zwiedzając okolice Chaty, zupełnie nieświadomy mających tu się rozegrać w przyszłości zdarzeń, dotarłem po mozolnej wędrówce do Szopy. Spostrzegłem, że jest to nowe miejsce. Pachniało sosnowym drewnem i impregnatem. Fundamenty nie zdążyły jeszcze porosnąć mchem, ani trawą czy chwastem. Kraina młoda, nieduża i na pierwszy rzut oka odludna choć dało się zauważyć pewien, niesprecyzowany potencjał. Ruszyłem wokół na rekonesans. Niestety, nic ciekawego od południowej strony, skąd przybyłem nie zwróciło mojej uwagi. Tylko brama graniczna. Bardziej bramka. No, dobra, drzwi. Brak straży granicznej, choćby znudzonego celnika. Rozczarowujące. Ruszyłem na wschodnie rubieże. Wystraszyłem stado wróbli. To wszystko. Otrząsnąwszy się z piór i jazgotu podjąłem dalszą, nudną wędrówkę.

Północna granica wyznaczona głuchą, prostą drewnianą palisadą dała do myślenia. Porzucone drabiny i bliżej nie określone metalowe artefakty przerośnięte trawą sugerowały jakąś dramatyczną historię. Początkowo domniemałem szturm dzikich hord opętanych mordem, grabieżą oraz gwałtem na śpiących i nieświadomych niczego mieszkańcach. Częstokół był jednak nieuszkodzony i prawdopodobnie zaniechano ataku lub go odparto. Tak, na pewno tak było - podpowiedziała mi złakniona wrażeń wyobraźnia. Pozostawiając za sobą zgrzyt stali, okrzyki wdzierających się napastników i jęki rannych ruszyłem dalej.

Po parunastu krokach, umęczony nie wspinaniem się na wzniesienia, nie przeskakiwaniem przez stare, zmurszałe pnie potężnych drzew i nie omijaniem ogromnych wyimaginowanych głazów wychynąłem za róg palisady. Otworzył się przede mną wspaniały widok na odległy las lekko przesłonięty Chatą, krainą mojego zamieszkania z wyboru. Chłonąc fascynujący obraz wciąż rozwijającej się krainy mojego kwaterunku zaskoczony dostrzegłem przy pobliskich krzakach bzu przygarbioną postać. Mimo odległości mogłem z pewnością stwierdzić, że był to mężczyzna. Ubrany w ekscentryczny, przybrudzony uniform, sugerujący wojskowy przydział rozglądał się niepewnie i wyglądał na zagubionego. Odniosłem nieodparte wrażenie, że potrzebuje pomocy.

- Halo! Dzień dobry! Mogę jakoś pomóc?

Zaskoczony nieznajomy w mgnieniu oka odwrócił się w moim kierunku i podniósł ręce jakby chciał mnie odepchnąć. Patrzał na mnie otępiałym wzrokiem, a jego poszarzała twarz wyrażała niedowierzanie i lęk.

- Potrzebuje pan pomocy? - powoli uniosłem dłonie w uspokajającym geście.

- Drewniak, wynalazek, lustro, bucik, kobieta, inny świat. Zapamiętać. Raportować. Lustro, wynalazek...

Mężczyzna  odwrócił się i chwiejnym krokiem pobiegł znikając za krzakiem bzu. Co jest? Wariat? Ostrożnie ruszyłem za nim. Gotowy na wszystko wychyliłem się za ścianę liści. Zdziwiony nikogo nie dostrzegłem. Tylko powietrze falowało nietypowo błyszcząc. Oszołomiony jeszcze raz się rozejrzałem. Nic. Wiatr łaskotał liście i głaskał trawy rozcieńczając ciepło płynące z promieniami jesiennego słońca. Facet zniknął. Ot tak, po prostu.

Drżącą ręką odpaliłem tutkę szlachetnego tytoniu i wypuściłem dym na cztery strony świata. Odczynić nie zaszkodzi.

- Szelki na wypadek - przejęty wyszeptałem tajne, starodawne zaklęcie.

Wzruszywszy ramionami, poirytowany i spięty wróciłem pod drzwi graniczne Szopy.

Skrajnie wycieńczony liczeniem wszystkich jedenastu kroków przysiadłem w progu. Rozejrzałem się i z niejakim zaskoczeniem odkryłem, że choć posterunku nikt nie pilnował, to kraina nie jest bezludna. Z półcienia z dezaprobatą przyglądał mi się rzeźbotwór.

- A to ci drewniak - mruknąłem.

- Sam jesteś drewniak - wrogo warknął drewniak.

- No jak nie jak tak, a jak nie tak, to kto?

- Szopobylec W Trampku, Zarządca tej krainy trocinami i kurzem słynącej, Pan na włościach i przyległościach, Grzędy Rozdający, Prowadzący Topór i Łańcuch, Cieśla Tnący Pewną Ręką, Łamiący Dłuta i Serca, Pasterz i Kat, Las Ojciec Narodów z Nasionka Stworzony, któremu wiatr oraz słońce w pokorze czeszą koronę, a deszcz poi i kąpie... A ty kto i czego? - splunął siarczyście olchowym sokiem tuż przy moim bucie.

-  Yyy, Ja, ja... - oniemiały i lekko zniesmaczony szukałem języka w gębie - Ja jestem Chatobywalec, poszukiwacz niezaginionej szopy - spróbowałem wejść w konwekcję.

- No, to znalazłeś. Dlaczego śmiesz zakłócać spokój nadnaturalnemu pięknu mej osoby, który w swej mądrości i dobroci nie uśmiercił cię marny, galaretowaty stworze... - przerwał i spojrzał bystro - Umiesz strugać?

-  Yyy, a na przykład co? - Spytałem lekko zaintrygowany - Narcystyczna kupo zmurszałego, bagiennego chrustu - dodałem w myślach

- A na ten przykład boską rękę mocarnego króla, niedoścignionego w swych opisach albo chociaż palec, którego dotykiem tworzyłbym światy całe wspaniałe... Eee, ten, no, co bym mógł w nosie podłubać, bo mnie kozy swędzą i się strasznie wiercą niedrapane. No? Hm?

- Nie, no, wiesz, aż taki ze mnie magik to chyba nie...

- To kij ci w otwór, wynocha, bom zajęty refleksją o świecie świtaniem ery cyfrowej!

O, żeż ty! drewniaku taka twoja tać. Mam dość na dziś. - pomyślałem tylko. Zerwałem się na równe nogi i spiorunowałem kloca wzrokiem. Oby ci próchno zęby zeżarło. Zwrot na pięcie i już mnie nie było. Foch.